Dziś – ze Lwowa wracanie. Tam – zostały Michelle i Anka Bieszczadzka z dziećmi (do jutra). Teraz jest tam Święto Niepodległości, dziś, jutro i pojutrze, czyli cały weekend. Po ulicach chodzi bardzo wiele osób w tradycyjnych wyszywanych koszulach. Może nawet 50%. W stroje ludowe przebrane pomniki na czterech fontannach w narożnikach Rynku. Jak nigdy nie wziąłem aparatu (jedynie Smienę, dziś już bez kliszy). – – – – po 1400 czasu polskiego ruszyłem na tramwaj, wsiadłem ok. 14:30 do 9-tki i pojechałem na dworzec, wyglądając przez okno, czy nie jedzie marszrutka. Zobaczyłem jej żółty zarys z nadzieją, że to nie moja. Ale moja. Wyskoczyłem z tramwaju i biegnąc na skróty, przeciąłem jej drogę. Ona była szybciej, ale kawałek dalej był przystanek. Tam wsiadłem zziajany. Miałem coraz pewniejszą nadzieję, że zdążę na ostatni pociąg do Łańcuta o 19:30. W Szeginiach byłem ok. 16:30, zostały 3 godz. do pociągu. Na przejściu na szczęście nie było wielu ludzi. Ok. pół godz. czekania w kolejce. Po polskiej stronie wsiadłem w autobus, który odjechał po 10 minutach do Przemyśla. Miałem więc 1,5 godz. w tym mieście. Poszedłem się przejść, kupić coś do picia i na dużą zapiekankę, kupiłem Gościa do czytania w pociągu. W domu ok. 21:10. Przed 6 rano do Warszawy na zdjęcia.