„Przebyłem noc właśnie i nikt nie mnie wita…” pisał Stachura.
Możnaby sparafrazować te słowa i napisać: „Przebyłem zimę właśnie”… Śniegi, mróz, wilgoć, lód…. To wszystko ciągnęło się od października i w końcu !!!! definitywnie i nieodwołalnie skończyło się. Bywały w międzyczasie złudne chwile, gdy zdawało się, że to już koniec. W styczniu parę dni ciepła, zaczęły wschodzić przebiśniegi. Ale nieeeee. Później nastały dni głębokich mrozów. Zamarzły nam wtedy rury w domu i jeden kaloryfer rozszczelnił się tak, że wisiały na nim sople lodu.
Kiedy tylko przed dwoma tygodniami temperatura w końcu odbiła do kilku stopni na plusie, przyroda wystrzeliła niemiłosiernie. Drzewa zazieleniły się w ciągu 3 dni. Zakwitły gałęzie. Nie ma już odwrotu. Minęły dwa tygodnie, trawa wystrzeliła już kilkanaście cm nad ziemią. NARESZCIE!!! ta zima to była klęska. tragedia.