Jadąc do Wrocławia i deliberując na różne tematy w pewnym momencie skonstatowałem, że jedziemy przez miasto, w którym szyny tramwajowe mają podejrzanie wąski rozstaw osi. A więc byliśmy już na miejscu. Jedną z pierwszych rzeczy, którą zobaczyliśmy w Łodzi, był stary zabytkowy czerwony tramwaj, którego drzwi otwierał konduktor za pomocą siły mięśni. Tego dnia do Łodzi miała przyjechać Karolinka, a następnego dnia POlek. Byliśmy tam więc dzień przed ich sprowadzeniem się. Szkoda trochę, ale ciekawe swoją drogą, że zdarzyło się to zrządzenie losu zupełnie nieplanowane, że się tak o siebie otarliśmy. Choć może tyle w tym planów, że gdybyśmy nie wiedzieli, że POlki miały podjąć w tych dniach zamieszkiwanie w Łodzi, to może byśmy jechali jakoś inaczej. Ale i to nie jest pewne, bo sama tylko wizyta w Łodzi już była kusząca. To niesamowite miejsce. I ciekaw jestem, czy POlek odkryje tam wiele ciekawych zakamarków, jakichś symboli, znaków, które ciężko jest naleźć, a które się napotyka czasem przypadkiem, jeśli się ma szczęście, gdy się jest w Łodzi krótko, na kilka dni albo na weekend. Mówię o takich rzeczach, jak szyldy – np. tablica APTEKA nad wejściem w starej kamienicy w stylu, jakby tę tablicę wyprodukowała wytwórnia tablic kolejowych – biała z czarną obwódką i czarnym napisem. Takie rzeczy sprawiają wrażenie, jakbyśmy cofnęli się do innej epoki. Zupełnie jak gdyby Łódź, niepołączona z całym światem, żyła całkiem po swojemu, własnym życiem. Na tyle odcięta, że doświadczenie całego kraju dociera tutaj w niewielkim stopniu, dzięki czemu Łódź zachowuje pewne przyzwyczajenia dłużej, wygląda zupełnie inaczej, niż każde inne polskie miasto.
Wyjechaliśmy z Łodzi do jakiegoś lasu. Jechaliśmy już jakiś czas przez tereny wiejskie, gdy nagle, kiedyśmy zbliżyli się do jakiejś prostopadłej trasy powiatowej, ujrzałem znak drogowy – uwaga tramwaj. Linia tramwajowa we wsi! Jechaliśmy wzdłuż tej trasy tramwajowej i mijaliśmy kolejne wsie. Prosta linia torowiska znikała gdzieś w oddali. Przebiegała przed bramami wjazdowymi do gospodarstw. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy ta linia tramwajowa w ogóle funkcjonuje, ale w końcu zobaczyliśmy tramwaj, do którego wsiadali ludzie.
W Lutomiersku odbiliśmy od trasy tramwaju i kierowaliśmy się na Szadek. Ta okolica wygląda jak z zupełnie innej bajki. Jak z opowiadań I. B. Singera. Przejeżdżaliśmy przez ryneczki małych miasteczek, których nazw nie słyszeliśmy nigdy wcześniej. Sunęliśmy prostą jak strzała wiejską trasą, na której nie było żadnych samochodów. Gdzieś, gdzie było mniej wsi, a więcej lasów, w pewnej chwili szosa rozszerzała się i przez chwilę jechaliśmy szeroką pustą arterią, która była chyba jakimś awaryjnym pasem startowym. Potem znów wąska szosa bez pobocza. Opuszczaliśmy te dziwne światy i wraz ze zmierzchem powoli zbliżaliśmy się do domu.
Trochę o relacji z naszego pobytu w Warszawie w literackiej adaptacji tego wydarzenia na Czeskim Blogu Suyii: suyia.blog.cz/0809/sierpniowa-stolica : )