Warmia

OK. W ramach testu nowej skórki, szybki opis peregrynacji warmińskich.

Pierwszy punkt trasy – Augustów; skąd podjechaliśmy do odległych ledwie pół godz. Suwałk; tak niewielkiej odległości tego niemalże mitycznego miasta nie mogłem odpuścić; przede wszystkim ze względu na fakt, że nie tylko w tym mieście, ale choćby w tym rejonie Polski, jak dotąd nigdy nie byłem. Może nie licząc małego epizodu – autostopowego wypadu do Giżycka na koncert dawno temu. Teraz na spokojnie i bardziej świadomie miałem okazję przyjrzeć się tym stronom z bliska; jakkolwiek czasu było niewiele. Mały objazd po Suwałkach (w poszukiwaniu poczty i jakiejś restauracji), ciekawa charakterystyczna architektura, niesamowite wrażenie bliskości Wilna – Litwy i – Okręgu Królewieckiego – czy tak brzmi polska nazwa Obw. Kaliningradzkiego?

W Augustowie – pytanie do księdza pod bazyliką NSPJ; jak się okazało seniora, czy nie boi się rosyjskiej agresji. Co odpowiedział? – to już mi zdążyło ulecieć z pamięci. To dawny proboszcz tej parafii. – Inny ksiądz-senior – pewien czas spędził w Chicago, powiedział, że ludzie z Padkarpacia i Tarnowa bardzo gościnni itp. Często korzystający z sakramentów.

Był wieczór, stąd konieczność pilnego ruszenia w dalszą drogę na Warmię – ok. 200 km. POlek, do którego zmierzaliśmy, zachwalił nam jeszcze mosty w Stańczykach, także parę innych miejsc, jednak przynajmniej te mosty chcieliśmy jeszcze zobaczyć przed zachodem słońca i dalszą trasą – tym bardziej, że w te okolice może nieprędko wrócimy.

img_7998_m

Same mosty bardzo monumentalne, wysokie na 40 m. Dawniej ciągnęła tędy linia kolejowa, teraz torów nie ma, choć wzbierała we mnie wielka ciekawość, co by było, gdyby pójść traktem tej dawnej linii kolejnowej, czy są tam po drodze np. jakieś pozostałości po budynkach, urządzeniach kolejowych itp.? – zresztą, ten temat wrócił na Warmii, gdzie w okolicach Lidzbarka Warmińskiego biegnie podobny trakt po dawnej linii kolejowej nr 224 (torów już nie ma, ale jest wyraźny szlak, nasypy itp.)

Pozostawiając już Mazury za sobą…

Nie wiem, czy za sprawą POlka, czy nie, Warmię odbieram trochę przez pryzmat żyjącego tutaj dawniej ludu Prusów, po których pozostał charakterystyczny układ wiosek, w których gospodarstwa oddalone są od siebie. Ponoć pochodzący od nich dawni mieszkańcy opuścili te ziemie po II wś. – może nie zupełnie wszyscy, ale dziś tutejsi mieszkańcy już raczej nie są ich potomkami. Pozostało wiele śladów, jak miejscowe melodyjne nazwy, zupełnie niepodobne do tych z innych obszarów Polski… rzucając okiem na mapę okolic Lidzbarka Warm.: Polkajmy, Workiejmy, Kiersity, Minty, Galiny, Pasaria, Klutajny, Łojdy, Dolina Symsarny.

Kiepski stan dróg, które nieraz mają jeszcze postać poniemieckich kocich łbów, brzegiem których biegną koleiny rozjeżdżone przez próbujących uniknąć nadmiernego rozedrgania pojazdu kierowców, wynika zapewne z faktu niskiego zaludnienia. Inaczej niż np. na Podkarpaciu na Pogórzu Strzyżowsko-Dynowskim, gdzie nasza wioska liczebnie stanowi 1/3 POlkowej gminy warmińskiej, a należy w najlepszym razie do średnich.

Teren Warmii odciśnięty jest ewidentnie przez ogromny ciężar zalegającego tu niedawno lodowca, co daje efekt mocno pofalowanego krajobrazu, bez kszty płasiego terenu. Pola wyglądają niczym powierzchnia oceanu podczas sztormu, po których chyba jeszcze niedawno koń wciągał pług z wielkim trudem, by zaraz potem lekko zjechać na dół. Większe zagłębienia – jakby depresje – są nieuprawiane, pewnie dawniej to były jakieś jeziorka czy bagna, strzegące siedzib pruskich w głębi nieistniejących już lasów.

Architektonicznie ślad po sobie pozostawili Krzyżacy, toteż wiele miasteczek w zasięgu kilkunastu czy kilkudziesięciu minut jazdy samochodem ma swój własny większy lub mniejszy zamek krzyżacki. W połączeniu z charakterystyczną architekturą tworzy to niezwykły klimat i atmosferę, która na pewno przyciągnęłaby wielu turystów, gdyby trochę zadbano o te miasteczka i gdyby były one trochę bardziej znane (Jeziorany, Dobre Miasto, Barczewo).

Gdy natomiast opuścić granice miast i pobłądzić po wiejskich terenach, można natknąć się na wysokiej klasy gotyckie kościółki z XIII-XIV w. (Tłokowo) czy barokowe kaplice, które dawniej stały na skraju lasu, a obecnie przy jakiejś szutrowej drodze gdzieś w połowie trasy między wioskami (kościół św. Rocha na przedpolach Kramarzewa).

img_6042-pano-2_mimg_5899_mimg_5990_mimg_5933_m  img_5942_m img_5954_m

Takie kluczenie po Warmii, gdzie co krok coś ciekawego, sprawia wrażenie, że można by się tutaj zapuścić na dłużej i po prostu zataczając coraz większe kręgi, odkrywać te okolice tygodniami. Tudzież ruszyć w wędrówkę wzdłuż linii kolejowej 224. Może mając więcej czasu poświęciłbym na to któreś wakacje.

Braniewo – to był jeden z naszych ostatnich postojów na Warmii. Niewielkie miasteczko, składa się z rynku i okalającej go niezbyt grubego płaszcza kamienic, w tym niewielkiego osiedla z drugiej strony biegnącego tędy kanału, na którym stoi chyba elektrownia wodna, właścicielami której byli tutejsi żydzi. Mieszkały tutaj 24 żydowskie rodziny, stoi tam też synagoga, w której aktualnie mieści się galeria, pełni ona funkcję czegoś na kształt małego domu kultury.

img_6025_m

Klucząc po zakamarkach tych miejsc ma się smutne wrażenie, że może to ostatni moment, gdy mają one jeszcze tyle śladów historii i uroku, którego nie posiadają już stawiane nowe klocki, w miejsce nie bardzo tutaj jeszcze wyburzanych kamienic. Jednak ratowanie atmosfery tych miejsc np. poprzez remontowanie przedwojennych budynków ma sens nie tylko komercyjno-turystyczny (oby tego najmniej), ale przecież w ładnych miejscach żyje się lepiej, przyjemniej, ma się więcej ochoty, by tworzyć coś nowego.

img_6006_m img_6009_m img_6020_m img_6051_m

Stoczek Klasztorny – wioska, która składa się właściwie z klasztoru i paru domów. Klasztor – nie jest to zbyt potężne założenie, raczej kameralny kościółek, otoczony murami, w których ukryte są krużganki. Tymi krużgankami można zajść na tyły obiektu, gdzie jest furta, którą poprzedza parę pomieszczeń, m.in. drewniana weranda z wiklinowymi fotelami, przez którą można wyjść do ogrodu; a której przechadza się kot. Z werandy można przejść przez korytarz do wnętrza, w którym drewniane schody prowadzą do mieszkania na górze; w tym mieszkaniu, składającego się z dwóch pokoi i małej kapliczki, w latach 1953-54 więziony był Wyszyński. Wchodzimy tam nie-niepokojeni przez nikogo, po prostu nikogo tu nie ma, ani też nic nie jest pogrodzone (zamknięta na kratę jest jedynie kaplica). Na łóżku kardynała śpi kot.

Wprowadzono mnie na pierwsze piętro, na szeroki korytarz, oświetlony na biało; wszędzie znać świeżą farbę. Jestem w obszernym pokoju. Konwojenta „w ceracie” już nie widzę, chociaż prosiłem go o rozmowę i otrzymałem zapewnienie, że się zgłosi. Nie zgłosił się więcej. Jakiś wysoki drab w czapie na głowie przedstawia mi się jako kierownik domu. Wyjaśnia, że komendanta chwilowo nie ma, ale niedługo nadjedzie. Jakoż wkrótce nadchodzi tęgi jegomość czyniący wrażenie maitre d’hótel. Nie przedstawiwszy się oświadcza mi, że jest to nowe miejsce mego pobytu; w tym domu mam do rozporządzenia dwa pokoje, kaplicę, korytarz i ogród. Obok mieszka ksiądz, który jest kapelanem, i siostra zakonna. Obecnie śpią, ale rano się przedstawią: Nie dowiedziałem się, jak się nazywa miejscowość, do której mnie przywieziono. STEFAN KARD. WYSZYŃSKI, „ZAPISKI WIĘZIENNE”

img_8161_m

Olsztyn – w porównaniu do czego przyzwyczailiśmy się w ciągu tych kilku dni na Warmii, ogromna metropolia, staliśmy nawet chyba dwie zmiany świateł na jakimś skrzyżowaniu. Postawiliśmy samochód na Starym Mieście i w pierwszej kolejności (po zwiedzeniu kościoła), spenetrowaliśmy lokalną księgarnię; rynek, a potem udaliśmy się prosto na sterczącą gdzieś pomiędzy kamienicami w dali wieżę zamkową. Przed zamkiem jeszcze uwagę moją zwrócił amfiteatr, chyba pierwsze miejsce, które pamiętam – zresztą jak przez mgłę – z Olsztyna, kiedyś – może w 2002 – siedzieliśmy tutaj z POlkiem, gawędząc w jednej z ostatnich ławek. Unosił się w górze duch Kaczmarskiego. Chyba parę dni wcześniej grał na tym amfiteatrze – dokładnie tego już nie pamiętam. Przez wiele lat Olsztyn kojarzył mi się przez pryzmat tamtej sytuacji, tzn. amfiteatr i obok jakieś enigmatyczne Stare Miasto, w które chyba żeśmy nawet nie włazili. Skąd przyjechalismy i dokąd żeśmy wtedy pojechali? –

Tymczasem zachęceni poważnymi zniżkami na kartę dużej rodziny, kupiliśmy bilety i weszliśmy na wieżę i ekspozycję. Okazało się, ze przez 5 lat mieszkał tutaj Kopernik. Na jednym z murów zachowały się nawet resztki jakiegoś urządzenia astronomicznego, wyglądającego trochę jak zegar słoneczny (będący jednak dużo bardziej skomplikowanym narzędziem). Kopernik był tutaj jakimś ważnym gościem, korespondował nawet z królem, są tam kopie jego listów i paru innych tekstów.

Kończąc ten lakoniczny opis, mam przykre wrażenie, że dla pełnej dokumentacji tego pobytu, wymagałby dużo większej objętości – przy czym silę się naprawdę, by nie wdawać się w szczegółowe wywody, zaznaczając jedynie fakty i ważne asocjacje. Tak, by może kiedyś obudziły dalsze skojarzenia – chyba taką zresztą ma on funkcję, szybkiego zapisu zdarzeń, wprowadzenia do czegoś, co jest może wypowiedzialne, może nie. Acz – niewypowiedziane.

 

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.